Dzisiaj wypróbowałam coś, o czym słyszałam, a co można tu kupić gotowe. Wydało mi się jednak, że nie może to być trudne i miałam rację. W skrócie mówiąc, przygotowuje się mięso mielone tak, jak na kotlety, czyli na pół kg mielonego jedno jajko, mała cebula i trochę bułki tartej do zagęszczenia, sól, pieprz. Z tak przygotowanego ciasta formułujemy graniastosłupy, o ilę się nie mylę, albo inaczej mówiąc walce i owijamy je plastrem bekonu. Układamy je w wysmarowanym tłuszczem naczyniu żaroodpornym tak, by się nie rozwijały przykrywamy, poczym wstawiamy do piekarnika na 30 minut, a następnie zdejmujemy przykrycie i przyrumieniamy jeszcze przez 10/15 minut. Bekon robi się chrupiący i pachnący, a mięso pod nim również uzyskuje fajny aromat. Myślę, że oni tutaj nie dodają do mięsa cebuli, ale uważam, że to mu nie szkodzi, można pewnie także zaeksperymentować z czosnkiem, a także odrobiną sera żółtego w środku.
Na pewno jest to mięso, którym można zaskoczyć znajomych czy rodzinę.
Dzisiaj też miało być łatwo, niedrogo i szybko. Padło na ryż. Ale najpierw…
Na patelni podsmażam pokrojone w kostkę dwie cebule i 2 ząbki czosnku przyprawione solą i pieprzem. Jak
trochę zmiękną dodaję pokrojoną w kostkę kiełbasę lub parówki, ale równie dobrze, może to być pokrojona
pierś kurczaka. Dosypuję do tego dwie duże garści mieszanki ważywnej, mrożonki. Wszystko duszę pod przykryciem.
Dodaję kostkę rosołową, a kiedy czuję, że wszystko zaczyna być miękkie i gotowe dokładam 3 duże garści
szpinaku świeżego. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz używałam szpinaku w takiej wersji wydawało mi się,
że dodaje się go bardzo dużo. Liście te jednakże niesamowicie się kurczą i nie trzeba się martwić, że
wygląda na to, że mamy ich całą patelnię. Wszystko próbuję i na koniec dodaję albo rozrobiony sos pieczarkowy,
taki z proszku, albo ketchup, bo ja akurat lubię.
Jeśli ktoś ma głęboką patelnię może dodać do tego ugotowany ryż i wymieszać, jeśli nie, ryż można do
garnka a na to resztę z patelni iwymieszać.
Proste, tanie i szybkie.
Gotujemy makaron, jaki lubimy.
Na patelnię wrzucamy mielone mięso i smażymy chwilę na mocnym ogniu, a
potem zmieniamy na mały i mieszamy dodając pokrojoną w kostkę cebulę, czosnek, a jak wszystko trochę
zmięknie mrożony szpinak, albo świeże liście. W tym drugim przypadku przyda się głęboka lub duża patelnia,
bo początkowo jest tego dużo, ale liście bardzo się w trakcie duszenia kurczą, więc nie będzie tego tyle
po przygotowaniu potrawy.
Wszystko należy oczywiście doprawić solą i innymi przyprawami. Ja dodaję na
koniec kubeczek śmietany i dorzucam kostkę rosołową. Wtedy trzeba uważać, żeby nie przesadzać z solą,
z drugiej jednak strony mięso mielone na pewno warto jakoś przyprawić już w pierwszej fazie smażenia.
Całość wymieszać w garnku, i nakładać na talerze, a smakosze zapiekanek mogą wyłożyć całość do blachy i zapiec z serem żółtym
na górze.
Smacznego.
Cykorie zapiekane z szynką i sosem serowym to tradycyjne danie belgijskie.
Podobno kiedy kupuje się główki cykorii o bladych liściach – będą miały mniej goryczy. Pieczenie i duszenie także sprawi, że gorzki smak tego warzywa prawie nie będzie wyczuwalny.
Ja osobiście bardzo lubię to danie.
Składniki dla 3 osób:
6 cykorii
6 plastrów szynki
ząbek czosnku
5 dag sera żółtego (startego)
7 dag masła
5 łyżek mąki
1/2 litra mleka
starta gałka muszkatołowa
sól, pieprz
Przygotowanie krok po kroku:
1
Cykorie włóż do osolonego wrzątku, obgotuj 2-4 minuty, osącz. (Ja dodaję odrobinę cukru, by na pewno pozbyć
się goryczki).
2
Każdą owiń szynką, ułóż w posmarowanej rozkrojonym czosnkiem i masłem brytfannie.
3
W rondlu rozpuść 5 dag masła, (ok. 2 łyżeczki) wsyp mąkę, podgrzewaj minutę, mieszając energicznie, by nie było grudek. Rondel zdejm? z ognia, wlej mleko i wymieszaj. Gotuj na małym ogniu, ale nie doprowadź do wrzenia.
4
Sos przypraw gałką, solą i pieprzem, zalej nim cykorie. Posyp wszystko startym serem.
5
Zapiekaj 20 minut w temp. 180oC.
Tutaj podaje się to z ziemniaczanym pure.
Cykoria – tu się to lubi.
Cykoria
Nie wszyscy wiedzą, że składnikiem równie ważnym w tutejszej kuchni jak czekolada, jest cykoria.
Belgowie potrafią przyrządzić ją tak, by pozbawić warzywo charakterystycznego, gorzkiego smaku.
Podawana jest na wiele sposobów, w tym chyba najpopularniejszym jest owinięta w szynkę i zapieczona w serze
pod sosem bechamel.
Często robi się z niej również sałatki i surówki do obiadu.
Jak zrobić belgijskie frytki
Ja sama jeszcze nigdy ich nie robiłam, bo lubię frytki w wersji polskiej, zupełnie mnie satysfakcjonują.
Dla tych jednak, którzy może byli w Belgii i zakochali sie w tym smaku, wyszukałam w sieci taki przepis
– wydaje mi się najłatwiejszy i skuteczny.
W sieci pełno jest przepisów na frytki belgijskie, które zakładają użycie kilku naczyń z olejem. Trzeba oczywiście nabyć specjalny gatunek ziemniaków i uzbroić się specjalny termometr, którym kontrolować będziemy temperaturę tłuszczu! 😀
Ja poradziłem sobie z pierwszymi lepszymi ziemniakami dostępnymi w osiedlowym warzywniaku. Do smażenia użyłem garnka z wkładem do gotowania makaronu (nie mam frytkownicy ani specjalnego sitka do smażenia na głębokim oleju).
Aby uzyskać rewelacyjne, chrupiące frytki, wystarczy trzymać się kilku wskazówek:
1. Pokrojone ziemniaki wrzuć na kilka minut do świeżo zagotowanej gorącej wody z dodatkiem łyżki cukru (szczerze mówiąc to nie wiem po co to, ale w kilku ciekawych dyskusjach ludzie zwracali uwagę na ten punkt, więc i ja postanowiłem włączyć go do przepisu – w końcu moje frytki wyszły rewelacyjnie)
(Mój dopisek. Woda i cukier to dla uzyskania ładnego, brązowego koloru. Ci, którym na tym nie zależy,
mogą ten etap pominąć.)
2. Rozgrzej mocno olej w odpowiednim naczyniu (ja użyłem zwykłego garnka)
3. Wyjmij ziemniaki z wody i osusz je dokładnie przy pomocy papierowego ręcznika
4. Włóż ziemniaki do sitka lub wkładu z dziurkami i zanurz w gorącym oleju
5. Zaczekaj moment, aż frytki wypłyną na powierzchnię i wyjmij sitko z ziemniakami z tłuszczu – w tym momencie zamknęły się pory w ziemniakach i dzięki temu tłuszcz nie dostanie się do środka (yeah!)
6. Odczekaj kilka chwil aż tłuszcz ponownie nagrzeje się do wysokiej temperatóry (wcześniej włożyliśmy do niego chłodne ziemniaki i gdyby smażyć bez przerwy, frytki nie byłyby chrupiące)
7. Teraz czas na drugi etap smażenia – włóż sitko z ziemniakami z powrotem do garnka z gorącym olejem i smaż frytki do uzyskania złotego koloru.
8. Gotowe frytki przełóż do naczynia wyłożonego papierowym ręcznikiem – dzięki temu tłuszcz znajdujący się na zewnątrz frytek ładnie wchłonie się w papier
Co dalej? Frytki świetnie pasują do wielu potraw – mi wyszły tak dobrze, że zjedliśmy je po prostu ze zrobionym na szybko sosem majonezowo-jogurtowym
Źródło:
https://www.zajadam.pl/dobre-przepisy/frytki-belgijskie-jak-smazyc
Na innym blogu podano przepisy na kilka sosów do takich frytek i rzeczywiście spotyka się je tutaj:
Sos andaluzyjski
Składniki:
•4 łyżki majonezu
•1 łyżka koncentratu pomidorowego
•1 papryka (umyta, pozbawiona gniazd nasiennych, posiekana)
•2 ząbki czosnku (posiekane)
•Posiekana natka pietruszki
•Sól, pieprz
Sos majonezowo-imbirowy
Składniki:
•4 łyżki majonezu
•Sok z 1 limonki
•Tarty imbir
•Posiekana natka kolendry
•Sól, pieprz
Sos belgijski
•4 łyżki majonezu
•2 łyżki keczupu
•1 cebula (posiekana, zalana 1 łyżka octu dla puszczenia soku)
•Sól, pieprz
Mój dopisek:
Ten ostatni sos nazywa się tu nie belgijskim a special.
Sosy zaczerpnięte z:
https://www.ofeminin.pl/kuchnia/przepisy/frytki-belgijskie-przepis-na-frytki-belgijskie/t1kln1m
Frytki z majonezem
Ja osobiście je lubię, ale przyzwyczajona jestem bardziej do polskich. Ogólnie mówi się, że Belgijskie frytki są chrupiące, nietłuste i świetnie przyprawione.
Pachną i smakują najlepszym gatunkiem ziemniaka. W większości miast na każdym rogu jest okienko/budka, gdzie można dostać na wynos rożek świeżych frytek. I nie ma tu miejsca na wyrzuty sumienia, że takie jedzenie jest niezdrowe 😉
Belgowie dodają do frytek rozmaite sosy, ale koniecznie trzeba je zjeść z majonezem.
Jak uparcie i namiętnie twierdzą Belgowie, Angielska nazwa French fries błędnie wskazuje Francuzów jako wynalazców frytek.
Karierę międzynarodową zawdzięczają frytki Anglikom, którzy podczas I Wojny Światowej wspierali militarnie Belgię. Zachwycali się pysznymi smażonymi ziemniakami i ochrzcili je nazwą french fries, mylącą i bardzo niesprawiedliwą,
lecz wówczas w armii Belgijskiej posługiwano się językiem francuskim.
Jednak właśnie ta nazwa jest zrozumiała na całym świecie, mimo iż Francuzi nie mają z frytkami nic wspólnego.
Według przekazów, pewnej mroźnej zimy, kiedy zamarzła rzeka Meuse w Walonii, zdesperowani ludzie zaczęli kroić ziemniaki – jedyne pożywienie, jakie im pozostało – w kształt rybek (zabranych im z kolei przez bezlitosną pogodę).
Następnie smażyli je na wołowym oleju.
Dzisiaj można spotkać miejsca, gdzie ziemniaki smaży się np. na oleju słonecznikowym. Zagorzali fani oryginalnej receptury krytykują współczesny sposób smażenia na oleju roślinnym i twierdzą, iż odejście od zwierzęcego tłuszczu jest swoistą zbrodnią dokonaną na ziemniakach krojonych
w słupki.
Dziś tajemnica belgijskich frytek polega na tym, że smaży się je dwukrotnie, w różnych temperaturach.
Dzięki temu frytki mają rumianą chrupiącą skórkę i miękkie, a jednocześnie nienasiąknięte tłuszczem wnętrze, zwane sercem frytek. Według tradycjonalistów,
do których należę, frytki powinno się smażyć na wyczucie, gdyż same nas poinformują, kiedy są gotowe charakterystycznym „śpiewem”, czyli dźwiękiem, który wydają podczas końcówki smażenia.
Coś musi być w tej recepturze, skoro punkty z belgijskimi frytkami zaczęły podbijać już także polski
rynek gastronomiczny, zaś z Brugii poświęcono im całe muzeum!
Frytki najczęściej kupuje się tutaj w tak zwanych frituurach (przynajmniej w części flamandzkiej). Najczęściej
spotykane sosy, to:
Ketchup,
majonez,
sos curry,
Sos andaluzyjski,
Sos habanero,
Sos czosnkowy,
sos samuraj,
brasil,
cocktail
tartare,
americaine,
ORZECHOWY (SATAY)-dużo popularniejszy w Holandii,
MAMUT,
typowo belgijski BICKY,
BELGIAN PICKLES,
PEPER,
HANNIBAL,
BERNAISE,
SOS Z SAMBALEM,
BARBEQUE,
TYSIĄC WYSP,
Ja osobiście nadal tych sosów nie rozróżniam, prócz kilka podstawowych. Znalazłam ich opis na pewnej
stronie, ale z wieloma opisami trudno mi się zgodzić. Przede wszystkim sosy podawane tutaj do frytek
żadko są z czymś, są raczej konsystencji majonezu, ale jeśli ktoś ciekaw, niech poczyta:
http://fabrykafrytek.pl/menu—sosy.html
Piwo, piwo, piwo!
Nigdy nie byłam zdeklarowanym piwoszem, a jednak muszę przyznać, że spożywanie tego trunku tutaj, to
nie kończąca się przygoda, której ciągle daję się skusić od czasu do czasu, a szczególnie
kiedy przyjeżdżają goście i aż nie można się oprzeć przemożnej chęci pochwalenia się tym, co ten kraj
w materii piwa oferuje, a nie mało, bo aż ponad 500 gatunków.
Piwo
Na tle krajów słynących z produkcji piwa
moim zdaniem Belgia wyróżnia się najbardziej. Nigdzie indziej nie dostaniemy tylu lokalnych odmian otrzymywanych przy wykorzystaniu tradycyjnych technik.
Belgijskie piwa są mocne, bo dostaniemy nawet takie, w których zawartość alkoholu osiąga kilkanaście procent, ale nawet te mają często
ciekawy owocowy posmak.
Do najsłynniejszych browarów należą tu Stella Artois, Chimay, Duval, Leffe czy Orval.
Koniecznie trzeba zajrzeć do jednego z pięknych secesyjnych pubów w Brukseli czy Antwerpii.
Na uwagę zasługuje lambic, który powstaje w wyniku fermentacji spontanicznej, ze słodu jęczmiennego z dodatkiem pszenicy. To najstarsza znana metoda:
fermentacja spontaniczna ma miejsce na otwartym powietrzu, po zetknięciu płynu z dzikimi drożdżami w powietrzu.
Lambic może dojrzewać do pięciu lat w beczkach, które wcześniej służyły do przechowywania wina.
Jedną z odmian lambica jest nazywane brukselskim szampanem gueze. Faktycznie, w smaku przypomina szampan!
Ten rodzaj powstaje przez zmieszanie kilku roczników lambica i ponownej fermentacji w butelkach typu szampańskiego.
Są również lambiki owocowe, a wśród nich znakomity kriek z dodatkiem wyciągu z wiśni. Owocowa nuta jest tu głęboka i naprawdę piwo z butelki nie umywa się do tego z kija.
Do ciekawostek należy fakt, że belgijskie piwa spopularyzował Michael jackson. Nie, nie, nie zaśpiewał
o nich. Szczerze mówiąc, to nawet nie chodzi o tego piosenkarza,
ale o brytyjskiego dziennikarza i pisarza, który przyjechał do Belgii w latach 90. i odwiedził wszystkie browary w tym kraju.
Był ekspertem w dziedzinie degustacji piwa i choć tradycja jego warzenia sięga w Belgii średniowiecza, to właśnie dzięki Jacksonowi belgijskie piwa stały się tak znane
Jackson swoje przygody z belgijskim piwem przelał na papier, publikując wiele artykułów i książek.
Nakręcił też programy telewizyjne na ten temat.
Dzięki temu rozsławił belgijskie browarnictwo w anglosaskim świecie – w Wielkiej Brytanii, Irlandii, USA i Kanadzie.
Tradycji belgijskiego piwa należy szukać też w religii.
"Piwa klasztorne były warzone już na początku średniowiecza przez mnichów, którzy doskonalili technologie i produkowali coraz lepsze piwo. Nie wszystkie z tych opactw przetrwały, część uległa zniszczeniu, a na ich gruzach powstawały nowe, które starały się również na nowo rozpocząć warzenie piwa.
Tradycja i receptury pozostały. Dziś mamy 25 piw klasztornych, jednak większość z nich nie jest już produkowana w klasztorach" – mówi ekspert.
Znacznie krótsza jest historia słynnych piw trapistów.
"W okresie rewolucji francuskiej trapiści musieli opuścić swój klasztor La Trappe w Normandii. Uciekli do Belgii, chcieli dostać się statkiem z Antwerpii do prowincji Quebec w Kanadzie, by tam rozpocząć nowe życie.
Na szczęście dla Belgii statek nigdy nie przypłynął, a biskup Antwerpii zaoferował trapistom ziemie 20 km od miasta.
Tak powstało opactwo Westmalle i tam narodziło się piwo trapistów".
Obecnie produkowane jest w sześciu opactwach: trzech w regionie flamandzkim – wspomnianym Westmalle, Westvleteren i Achel – oraz trzech w walońskim – Chimay, Orval i Rochefort. I do dziś warzeniem zajmują się mnisi.
Trapiści warzą piwo w niewielkich ilościach, zgodnie z zasadą, że nie może to być opactwo w browarze, ale browar w opactwie. (Ogólnie
trudno znaleźć tu 0,5 litrowe piwo, a w kuflach w barach również podaje się piwo w nałych szklankach/kuflach).
Ich piwo jest mocne (średnio 6-7 proc. zawartości alkoholu) o charakterystycznym, bardzo intensywnym smaku.
Oczywiście produkowane jest w różnych odmianach, które różnią się aromatem i wymykają klasycznym podziałom gatunkowym piw. Jest też stosunkowo drogie.
Belgia to także bardzo lubiany przeze mnie, nazywany piwem kobiet biały, pszeniczny Hoegaarden, i wiśniowy Kriek, 8,5-procentowy Duvel z browaru Moortgat, którym
często delektuję się z moimi znajomymi, lekki pils Maes, czy jasny, złocisty Ciney.
Wyjątkowe są również nazwy mniej popularnych piw – Mort Subite ("nagła śmierć"), Stropken ("stryczek"), czy Verboden Vrucht ("zakazany owoc").
Co mnie tutaj również urzekło to fakt, że każde piwo w pubie ma sobie tylko przypisany rodzaj szkła,
a barmani przechodzą z tego specjalne szkolenia, gdyż na kuflach nie ma lub nie musi być żadnego napisu, a mimo to nie
można podawać piwa, jak popadnie.
można podawać piwa, jak popadnie.
Belgia to także bardzo lubiany przeze mnie, nazywany piwem kobiet biały, pszeniczny Hoegaarden, i wiśniowy Kriek, 8,5-procentowy Duvel z browaru Moortgat, którym
Gofry – smakołyk Belgów
Gofry
Kolejna słodka odsłona Belgii, której mieszkańcy są bez wątpienia mistrzami przyrządzania.
Z moich obserwacji wynika, że są tu dwa typy gofrw. Te najpopularniejsze, sprzedawane na ulicach, w budkach,
na festynach i te podawane w restauracjach. Te drugie dużo bardziej przypominają polskie gofry, są praktycznie
prawie nie słodzone i często zamawia się je z owocami, bitą śmietaną czy lodami. Są to tak zwane gofry
Brukselskie.
Co do pierwszych, jak mój znajomy mówi, dla plepsu, ciasto gofrowe jest tu moim zdaniem zdecydowanie za słodkie.
Jest takie jakby ciężkie w smaku, jakby razowe. Jak się kazało moje skojarzenia nie były dalekie od prawdy,
bo wyrabia się je z ciasta chlebowego. kiedy je rozgryźć czuje się czasem chrupiący cukier. Takie gofry,
to gofry Te,z Liege.
najczęściej Belgowie jedzą z nutellą, choć słodyczowatość takiego gofra przechodzi zdolności spożywania
przeciętnego człowieka, albo same. Niektórzy jedzą je z pudrem cukrem.
Belgowie (dokładniej ci z Barbancji) już w Średniowieczu wpadli na pomysł, by wypiekać gofry przy pomocy żeliwnych płytek w kratkę.
Oczywiście, w zależności od regionu, spotkać tu można różne odmiany, jednakże najczęściej będą to wafle owalne, z dodatkiem cukru na kratkach, który karmelizuje się w trakcie pieczenia.
Zapach gofrów, tych ulicznych, jest wszędobylski. Pachną nimi stacje, zakupowe ulice i lotniska.
Ciężko przejść obok obojętnie 😉
Gofry można tu również kupić w sklepie, zwykle każdy pakowany osobno, tak, by mogły posłużyć za przekąskę
w podróży, na uczelni czy w szkole. Dużą popularnością cieszą się te oblewane czekoladą, ale chętnie
jada się tu również Stroopwafels.
Stroopwafels To holenderskie gofry wywodzące się z miasta Gouda. Pierwszy zachowany przepis na nie pochodzi z 1940 r., a jak głosi legenda po raz pierwszy zostały przygotowane pod koniec XVIII lub na początku XIX w. przez piekarza, który do ich stworzenia użył resztek z piekarni.
Stroopwafels początkowo były popularne tylko w tym mieście i jego okolicach, jednak stopniowo zyskały uznanie wśród mieszkańców różnych rejonów Holandii oraz dotarły do Belgii, stając się popularnym dodatkiem do kawy i herbaty.
Stroopwafels są przyrządzane z mąki, masła, drożdży, mleka, jaj i brązowego cukru.
Z łatwością można je odróżnić od innych rodzajów gofrów, ponieważ są bardzo cienkie i mają kształt koła (zazwyczaj ok. 10 cm średnicy). Przeczytałam,
że spożywa się je przekładane syropem wykonanym z masła, brązowego cukru i cynamonu, ale ja osobiście
nigdy się z tym nie spotkałam.
Korzenne ciastka speculoos
Każdy tutaj zna te ciastka, a szczególnie dzieci. Mogą one, a nawet muszą zabierać do szkoły każdego
dnia jakieś ciacho, ale musi ono być suche, bez dodatku czekolady, kremu czy innego umilacza. W takiej
sytuacji idealnie sprawdzają się:
Speculoos
Speculoos to tradycyjne korzenne ciasteczka, przypominające nieco szwedzkie pierniczki pepparkakor. Mają one zazwyczaj kształt figurek przyozdobionych ornamentem, a wyrabiane są przy użyciu drewnianych form.
Jako pierwsi zaczęli wypiekać je Holendrzy, co nie oznacza wcale, że Belgowie są ich mniejszymi fanami.
Wręcz przeciwnie – belgijskie speculoos różnią się trochę składem, lecz na przykład w Hasselt, mieście uchodzącym za ich kolebkę, korzysta się wciąż z oryginalnych starych receptur.
Tamtejsze ciasteczka, stanowiące w zasadzie odrębną kategorię, są grubsze i bardziej miękkie od pozostałych i dla podkreślenia regionalnego charakteru pakuje się je jednolicie. Podczas ich wypieku wykorzystywany jest cukier, uboczny składnik otrzymywany w procesie produkcji lokalnego alkoholu.
Dawniej speculoos były oznaką luksusu, jednak w 1830 roku spożywali je już żołnierze wyruszający na wojnę, a późniejszych czasach – pielgrzymi.
Dziś w Hasselt stoi pomnik piekarnika przyrządzającego takie ciasteczka. W sklepach powszechnie dostępna jest pasta speculoos, która przypomina w smaku i konsystencji masło orzechowe.
Nie powinno również nikogo dziwić piwo o takim właśnie aromacie.